Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bajbuza rad był, że języka dostanie. Po drodze ciągle słyszał przeciw królowi głosy; ostrożnie więc zapytał o to kortedziana.
— Co tu u was słychać? Coś pono na króla się strasznie gotują?
Kaliński obojętnie ramionami poruszył.
— Ale to wszystko przebrzmi sobie bez skutku — rzekł. — Szlachta będzie zawodziła i krzyczała, będą inkwirowali, hałasowali, a nasz król na to zważać nie myśli. Ja codzień słyszę, co się o tem mówi u dworu.
Kardynał powiada, że dosyć będzie kilku słów ze strony króla, a zagodzi się wszystko.
Na włos się N. Pan nie da przez to ze swej drogi sprowadzić. Milczy on, oczy spuszcza, rzadko się poruszy, ale gdy co powie i raz się na co waży, z pewnością nie ustąpi.
Zapewnienie to Kalińskiego po tem co słyszał w Zamościu rotmistrz, dziwnem mu się wydało. Ze strony Zamojskiego na tę inkwizycyę rachowano ogromnie, a tu król sobie ją lekceważył?
Miał więc i czuł jakąś siłę za sobą? O tem Kaliński nie wiedział wcale. Lecz tak mało wagi przywiązywał do tego sejmu i rozpraw, że ciągle to o koniach, to o zabawach, to o muzyce coś rozpowiadał.
— Za nieboszczyka Stefana, muzyki ani było posłyszeć — mówił — chyba surmy i kotły. Za teraźniejszego króla nasłuchamy się naj-