Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnej byli ohydzie; Zamojskiego stronę wielka popierała większość.
Pytano tylko gdy się królowi dowiedzie, że winien był zdrady kraju, co dalej?
Na to nikt odpowiedzieć nie umiał. Byli tacy, co mruczeli: — Ukarać go nie możecie, tylko upokorzyć i zniechęcić? do czegoż się zdała inkwizycya? Drudzy dowodzili, że zarzuty czynione należało koniecznie udowodnić.
Sejm się zjechał tak już burzliwie usposobiony, że przeciwnicy — regaliści i hetmańscy po ulicach się niemal do boju wyzywali. Zaraz na wjeździe do miasta rotmistrz postrzegł garstkę małą dworzan króla, których poznać było można po tem, że zhiszpańska po niemiecku się nosili, która w głos i jawnie, wyzywająco naśmiewała się z wielkiej gromady nieco podochoconej szlachty.
Tak byli pewni bezkarności, że choć ich tam znajdowało się niewielu, a nasiby ich mogli zgnieść, czuli, że się im nic nie stanie. Miało to swe znaczenie.
Nim do najętego dworku dojechał Bajbuza, także w ulicy spotkał Kalińskiego, który się przy królu teraz znajdował, a że w nim wdzięczność nie wygasła za ów rzędzik ofiarowany niegdyś, a Kaliński w żadną się politykę nie wdawał, przystał zaraz do rotmistrza i towarzyszył mu do mieszkania.