Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Iwaś — mówiła — to bałamuctwo, że ci się gwałtem chce być statystą, całe życie zwichnęło. Nielepiejby się ożenić, gospodarzyć, no i w potrzebie na koń siąść, boś do rycerskiego rzemiosła stworzony, ale do tej gadaniny sejmowej!… Do tego są biskupi i senatorowie.
— Niewszystko oni widzą i rozumieją jak my — odpowiedział Bajbuza. — Już niech będzie co chce, a ja sobie na sejm, choć jako arbiter pojadę, nie wytrzymam.
Staruszka, choć ramionami ruszała, nie sprzeciwiała mu się.
Szczypior się tak urządził, że tym razem mógł towarzyszyć rotmistrzowi. A że na Rożka i na Przygodzkiego domu zostawić nie było można, a ksiądz był chory i nazbyt popędliwy, Leszczakowska za stara, musiał rotmistrz uprosić sąsiada, aby mu na dwór miał oko.
Sejm się zapowiadał jako burza okrutna straszny. Po drodze, po gospodach posłowie głośno się odgrażali. Ucieczka Henryka była jeszcze pamiętną, a tu drugi już panujący kraj chciał, jak mówiono, potajemnie opuścić i srom mu uczynić, wzorem Henryka, który także o koronę targi rozpoczynał, frymarcząc nią.
Na króla i królowę gromy zewsząd leciały; opowiadano o nich obojgu wszystko, co zrazić i zniechęcić mogło. Ci, co króla otaczali, w ró-