Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie zaciągnąć, dałem się ująć, aby się o wszystkiem dowiedzieć.
Spytek mieć będzie zbieranej lichej drużyny głów może do pięćdziesięciu. Niewiele to warto, ale po nocy na gospodę wpaść, na śpiących, niespodziane, bezbronnych pokonać, łatwo i lada ciurom.
To mówiąc Gubiata już zabezpieczony, że go nie wypędzą, przystąpił bliżej i wymienił miejsce, podał szczegóły niedozwalające wątpić, iż na ten raz nie kłamał, choć może dodawał i powiększał.
Zamyślił się rotmistrz.
Miał sposób dwojaki uniknięcia niebezpieczeństwa, albo sam napaść na zasadzkę, czekając na nią przygotowany, lub inną udać się drogą, aby jej uniknąć.
To mu się zdawało właściwszem.
Nie rozgadywał się już obszerniej z Gubiatą, dobył sakwy i począł liczyć pieniądze. Szlachcic, który się może innej nagrody spodziewał, wzdychał.
— Jabym miłości waszej do Nadstyrza towarzyszył! — wyjąknął. — Przez te czasy, wiele biedy doświadczywszy, wielce się poskromiłem. Teraz mnie ani poznać. Kości i kart w ręce nie biorę, choć mówią, że sam król młody karty grawa, ale co wolno królowi, nie godzi się Gubiacie. To się wie. Co się tyczy pijatyki, także