Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mojski, o którym on miał wyobrażenie tak wysokie, dla jakichkolwiek względów prywatnych, z pobudek miłości własnej mógł działać.
— Źle być musi z królem, kiedy hetman staje przeciwko niemu i zgodzić z sobą nie mogą!
Chętka go brała niezmierna siąść na koń, ruszyć bodaj wprost do Zamościa, który właśnie się naówczas budował, rozrastał i na jakąś vicestolicę przerabiał, stanąć przed dawnym wodzem i wprost go spytać. — Wytłumacz mi dlaczego to czynisz? Nie można-li pojednać was, abyście szli razem zamiast stać jako nieprzyjaciele?
Lecz natychmiast przychodziła mu uwaga, jakim on prawem mógł tak przemawiać do hetmana?
Chodził jednak niespokojny i zachmurzony. Wieści po kraju tymczasem uparcie się szerzyły, że król, chociaż do Szwecyi nie odjechał, ciągle z dworem rakuzkim rokował, aby mu odstąpić korony.
Oburzało to Bajbuzę. Jakimże prawem! Nie była ona dziedziczną? Mógł ją porzucić jak Henryk, ale nią frymarczyć nie miał najmniejszego prawa. Nie było tak dalece z kim w Nadstyrzu o tem rozprawiać, oprócz księdza Rabskiego. Rotmistrz się niepokoił.
Niekiedy sumienie go dręczyło. On tu na wsi sobie spokojnie zażywał wczasu, a kraj tymczasem na łup był oddany prywacie i ludziom, któ-