Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raz zaś w usposobieniu łagodnem, człowiek był najmilszy w świecie, z tem tylko, że ta żółć, którą w sobie nosił, czyniła go zbyt surowym ludzkich spraw sędzią. Sądził bez miłosierdzia.
Po kilku tygodniach pobytu w Nadstyrzu, objął tu Rabski kapelanią, dano mu do tego chłopaka, którego z sobą przywiózł, pomoc dla posługi, dobre mieszkanie, wygody, a nawet wolność przychodzenia lub nie do wspólnego stołu.
Miał oprócz tego książki, ciepły kąt, ludzi gdy chciał, nie mogło mu być lepiej. Na obiady, chyba gdy zbyt brzydka pora była, nie przychodził, inaczej zawsze się stawił i Benedicite odmawiał.
Naostatek przybłąkał się tu jeszcze niejaki Przygodzki. Ten też niegdyś służył rycersko, potem gospodarzył, wreście nowicyat u Bernardynów rozpoczął, wywlókłszy się wprędce w mieście osiadł, a nawet handlów kosztował, ale nigdzie nie wytrwał. Utrapiony był człowiek z tem, że coraz mu nowe myśli i zachcianki przychodziły, zapalał się do nich i nigdzie nie wytrwał. Jąkał się przy tem, śpiesznie i śmiesznie mówił, co go czyniło w towarzystwie pociesznym. A że obudzając śmiechy nie gniewał się i znosił je, znoszono go. Przygodzkiego tu przez litość przygarnięto, bo już nie wiedział, co czynić z sobą