Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Alem sobie powiedziała, że szturmem was zdobędę. Moje miejsce było zdawna przy łożu chorego, rannego przyjaciela mego kochanego Jeremka!
O kochanym Jeremku mówiła tak swobodnie i wesoło, jakby od lat wielu nie spoczywał w grobie.
Wesoły głosik niewieści mile połechtał może ucho rotmistrza, twarzyczka ta przypomniała mu czasy dawne, wstał więc, rozjaśnionem licem witając pięknego swojego gościa.
— Dziękuję wam, śliczna pani moja! — odezwał się — ale pocóż wy się macie zasmucać widokiem kalectwa i cierpienia? Wam od życia należy wesele.
— A sądzicie, że ja niem dzieląc się z wami, wyczerpię to, które mam w duszy? A! nie! — zawołała siadając na krześle, które jej podawał wyrostek. — Przecież życiu waszemu już żadne nie zagraża niebezpieczeństwo? Nie będziecie kaleką dla jednej kuli…
Obejrzała się dokoła.
Izba, w której leżał rotmistrz, bardzo skromna, pobielona, z małemi okienkami, miała jednak tak bogate przybory kobierców, opon jedwabnych, naczyń srebrnych, które Szczypior posprowadzał mimo jego woli, iż cale pańsko wyglądała.
— Mieścicie się w takiej lichej komorze — dorzuciła — gdy ja w moim dworze byłabym