Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bajbuza mówił to z taką radością, jakby nie ofiarę czynił, ale dobrodziejstwo odbierał.
— Królowej posłużyć — rzekł — wielka to cześć dla mnie i pociecha, a bez tego złota i Nadstyrze i ja się obejdę łatwo!
Szczypior ciągle wąsa kąsał.
— Wolałbym, żebyś mi izbę kazał zamiatać — zawołał w końcu.
— Szczypior mój — wtrącił Bajbuza — nie pytam czy ci to miło, czy nie, aleśmy sobie wzajem wszyscy służyć powinni. Musisz jechać.
— Jużci pojadę — odparł smutnie chorąży — bo niema rzeczy, którejbym nie uczynił dla ciebie, ale bogdajbyś pieniędzy nie miał nigdy, kiedy ja je mam wozić.
— Wiosna śliczna, konie dobre, droga znajoma — rozśmiał się Bajbuza — nie kwaś się daremnie. Jedź i po wszystkiem.
Wieczorem, gdy Szczypior już swoje sakwy przysposabiał do podróży, nadszedł Kaliński.
— Powiedz królowej — odezwał się do niego rotmistrz — iż jutro wysyłam po pieniądze dla niej. Dali Batorowie Zamojskiemu dziesięć, ja królowej pożyczam dwadzieścia, aby spokojną była. Odda mi gdy zechce i będzie mogła.
Kaliński, który się nie spodziewał, aby jego utyskiwania tak szczęśliwym były uwieńczone skutkiem, chciał natychmiast na zamek powracać, aby dać znać Annie, ale go Bajbuza powstrzymał.