Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niemasz się czego śpieszyć — rzekł — najlepiej będzie gdy pieniądze przywiozą, wprost je oddając, sprawić niespodziankę.
— Ale tymczasem zmaga się i frasuje — wtrącił Kaliński — pocieszy się i uspokoi.
Nie dając się długo zatrzymać, chłopak powrócił na zamek zaraz, a choć królowa z fraucymerem już była na wieczornych modlitwach, kazał oznajmić, iż w pilnej przychodzi sprawie. Nastraszyła się nieco królowa, bo w ciągłej niepewności, zmęczona, wszystkiego się teraz obawiała, ale rozjaśniona twarz Kalińskiego uspokoiła ją.
— Najjaśniejsza pani — zawołał kłaniając się rozpromieniony chłopak — przynoszę dobrą nowinę. Rotmistrz Bajbuza, rzadki człek, bo jemu podobnych ze świecą szukać, dwadzieścia tysięcy złotych na potrzeby W. Król. Mości kazał przywieźć z domu i jak tylko nadejdą, złoży je u nóg waszych.
Królowa Anna zrazu nie wierzyła uszom.
— A cóż on chce za to? — zapytała zdumiona.
— On? on prosi tylko, abyś W. Kr. Mość przyjęła je, nie frasując się o oddanie. Człek to do innych niepodobny, i dlatego może Zborowscy go postrzelili, aby nie dawał złego przykładu drugim.