Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a wieczorem Bajbuza w złotym humorze powołał do siebie Szczypiora.
Począł od tego że go uściskał.
— Słuchaj, Szczypior — rzekł — nie łaj mnie. Powiadasz, że ja się nad siły zmagam trzymając na swym żołdzie sto koni i ludzi, alem ja na świecie sam jak palec… jeżeli krajowi służyć nie będę, tom się nikomu na nic nie zdał.
A no, na tych stu kopijnikach niedość.
Szczypior się zżymnął.
— Na rany pańskie — zawołał — toż to wam ostatni grosz wyssie! Czyż jeszcze mało?
— A mało! — odparł Bajbuza — my od tej rzeczypospolitej wszystko mamy, powinniśmy być gotowi zawsze oddać jej wszystko. Matka jest, dla matki zawielkich ofiar niema, choćby życie przyszło dać. Tymczasem, tu zniżył głos, królowa się do ostatniego halerza na elekcyę wyszafowała, hetman ledwie ostatnich dziesięć tysięcy od Batorych wyrwał na wojsko, sam już niema w skarbonie nic…
A pięknież to, że u mnie w kowanych skrzyniach w sklepie w Nadstyrzu tyle grosza leży napróżno? Na co mi się on zda, gdy ojczyzny nie poratuje?
Rachowałem na waszeci — dodał wesoło Bajbuza — bo sam się ruszyć nie mogę dla tej rany przeklętej, lada kogo zaś do ula i miodu dopuścić niemożna. Nie wódź nas na pokuszenie!