Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na okrucieństwo. Młody więc pan zawczasu jest przestrzeżonym, aby się nie poddawał.
Rotmistrz głową poruszył.
— Źleby było, gdyby bez przewodnika iść chciał — odezwał się — nie znając drogi. Ktoś mu tu potrzebny. Jezuici nie starczą. Do zbawienia pokażą mu pewnie najpewniejszą ścieżkę, ale w sprawach kraju, kapłan inaczej widzi i radzić musi inaczej. Bez Zamojskiego jak bez ręki nie potrafi się obejść. Odepchnie go, uczyni sobie nieprzyjacielem, a walka będzie niebezpieczna.
— Boże uchowaj, aby się te wasze presumpcye sprawdzić miały — dołożył Bajbuza. — Wiele ran goić mu przyjdzie, a nowych rozterek szukać… uchowaj Panie.
Z tego obrazu, jaki malował Kaliński, niewiele mogli wyciągnąć pocieszającego słuchający. Ale też Zygmunt obranym jeszcze nie był, choć już dziś przewidywać należało, że Zamojski z obawy i wstrętu rakuszan ku niemu się skłoni, a za nim pójdzie wielu. Królowa do ostatniego niemal grosza już, ujmując sobie ludzi, wysypała. Batorowie niewiele się spodziewać mogli, o w. kniaziu moskiewskim w Polsce ani słuchać nie chciano, zostawało więc dwu tylko kandydatow: Zygmunt i Maksymilian. Jeden lub drugi obranym być musiał.
Kaliński przychodził niemal codzień zabawiać chorego, który na gwałt się zrywał z łoża i Buc-