Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zmilczał Bajbuza.
— A co nam tam do królewnej — wtrącił Szczypior — niech sobie modli się kędy zechce.
— Pewnie — rzekł Bajbuza — ale na dworze walka powstanie, gdy i Jezuici i dyssydenci mieć będą opiekę. Dziwna to sprawa i niedobra. Co robić! Cóż na to królowa nasza?
— Spodziewa się, że ją tu katolicy nawrócą! — rzekł Kaliński — a ja wątpię, bo i brat i ona twardo stać przy swem nawykli.
— Król młody — rzekł Bajbuza — byle pana hetmana słuchać chciał, a dał mu się powodować, ten go bezpieczną poprowadzi drogą.
— Myślicie? — zapytał Kaliński i trochę się zawahał. — Aliści — dodał ciszej i nieśmiało — mnie się widzi, że na to się nie zanosi.
— Dlaczego? dlaczego? — przerwał żywo rotmistrz.
Zmięszał się jakoś Kaliński i przez chwilę milczał.
— Zkąd o tem wnosicie? — powtórzył rotmistrz — mówcie otwarcie, my was tu nie zdradzimy.
— Dlatego mi się tak widzi, zniżając głos rzekł gość — że i dawniej i teraz królowa w listach zawsze utyskiwała na zbytnią przewagę hetmana. Jemu przypisywała ona, iż Batorego znienawidzono, a kraj się cały prawie oburzał