Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się i bezemnie obejdzie, ale moja też ręka przydać się może, jeśli nie głowa.
Zapewnił go Włoch, że uczyni co tylko będzie można, aby go corychlej z łoża podźwignąć.
Chociaż z tej rany swej nietylko chluby nie szukał rotmistrz, ale wolałby był ją utaić nawet, dnia tego o niczem nie mówiono po Warszawie tylko o czekanie rzuconym na Żółkiewskiego i o postrzeleniu Bajbuzy.
Górka, chociaż ząb miał do człowieka, który mu we własnym jego domu nauki śmiał dawać, gdy mu śmiejąc się i uradowany dworzanin przyniósł pierwszy tę wiadomość, że Bajbuzę raniono, cisnął na niego kijem, który w ręku trzymał.
— Już i tak nas Kaimami piętnują — krzyknął — powiedzą na mnie, żem się mścić chciał za jego wystąpienie.
Zły był. W istocie mu też przypisywano, co było dziełem przypadku. Rotmistrz wielu miał wszędzie przyjaciół, bo rad pomagał, a znano go możnym, nie zamykały się więc drzwi za dowiadującymi o zdrowie jego. Nadbiegł i dworzanin księżnej, strwożony, domagając się, aby go do Bajbuzy wpuszczono, ale Szczypior się temu oparł.
— Dajcie mu spocząć — rzekł — niebezpieczeństwa życia niema; ból srogi, ale my do znoszenia go przywykliśmy. Ręką rychło władać nie