Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nęła więc godzina, gdy nadworny Batorego Buccella, ten sam co się z Simoniusem spierał o leczenie nieboszczyka, przybiegł do dworku dla opatrzenia rany.
Z rotmistrza, który zaciąwszy usta milczał, nic dobyć nie było można, więc i o ranie tyle tylko wiedziano, iż kula z niej wyrznięta dobytą została. Dopiero gdy Buccella ramię obnażył i ranę opatrzył, okazało się że kość była nadwerężona i muskuły potargane.
Bajbuza jedno powtarzał.
— Panu Bogu chwała! Lewa ręka! a cobym ja bez prawej na świecie robił?
Włoch, który po polsku, choć tu długo mieszkał, mówił obrzydliwie, oświadczył rannemu, że niebezpieczeństwa utraty ręki niema, ale ranę pielęgnować długo będzie potrzeba.
Lekarz nadworny królowej i króla, gorącego temperamentu, zjadliwy i zgryźliwy człek, który w pokoju długo żyć nie mógł, a oprócz medycyny trudnił się wszystkiem co zysk przynieść mogło, dobra skupywał, spółki zawierał, zapewniwszy rotmistrza że go nawiedzać będzie, nakazał spoczynek i łoże.
Bajbuza znał go chciwym.
— Doktorze — odezwał się do niego — clara pacta, im krócej będę chorzał, tem lepiej zapłacę. Rób sobie co chcesz. Ja pod czas chorować nie mogę, bom tu i owdzie potrzebny. Wprawdzie