Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwycił. Uczuł jakby mu rękę potrącono, a wtem Szczypior krzyknął.
— Ranili cię bestye! ranili.
Zwrócił się pan Żółkiewski natychmiast do rotmistrza, obstąpiono go, a niektórzy na zbójów rzucić się chcieli, aby pomścić ten postrzał, ale hałastra, która miała rozkaz ustąpienia, a nie wiedziała kto był ranny… zamiast się tem uzuchwalić, strwożyła się. Ten i ów więc zawrócił do miasta nieznacznie, a gdy raz się ten ruch rozpoczął, cała kupa ogromna, jak na hasło jakie odciągać poczęła w różne strony.
Bajbuzie zaraz na miejscu, prosty człek bardzo też po prostu, czując kulę pod skórą blizko, nożem tępym rozciął ją i naprzód dobył ołów z rany, potem rękę obwiązał. Chciano ażeby zaraz z ludźmi do Warszawy powracał, ale rotmistrz oświadczył, że póty tu stać będzie on i Szczypior, dopóki nie przekona się, że Żółkiewski odciągnął bezpiecznie.
Z pół godziny trwało znowu nim tabor rozwiązano, wozy pozaprzęgano i oddział gotowym był w drogę. Przez cały ten czas Bajbuza, choć mu się we łbie kręciło, bo krwi dosyć stracił, z konia nawet już nie zsiadł, i wozu, który mu chciano przyprowadzić, nie przyjął.
Szczypior wściekły chodził pięści sobie ciągle do czoła przyciskając, a zębami zgrzytając. W ten sposób zawsze się jego gniew wyrażał, z dodat-