Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ze zgrozą mówiono o Zborowskich, Górce i Czarnkowskim. Ktoś już w oczy rzucił wojewodzie poznańskiemu.
— Ciężej ci będzie dźwigać zgryzotę przelanej krwi braterskiej, niż ten garb, którym cię Opatrzność napiętnowała.
Lecz, rozkaz pijanych napastników pewnoby nie pohamował, gdyby nie to, że mężna postawa Żółkiewskiego i Bajbuzy niełatwe zapowiadała zwycięztwo.
Zaczęli tedy objeżdżać zdala tabor, jak gdyby go mieli osaczać, rusznice wymierzali, krzyczeli, rękami rzucali, ale nie zbliżyli się.
Żółkiewski zaś z towarzyszem ustawiwszy ludzi, wydawszy rozkazy, czekali tylko najścia, aby się rzucić na Zborowszczyków, którychby nieochybnie byli nietylko odparli, ale pognali aż do miasta.
Rada w radę, gdy jeszcze nadbiegli ludzie Górki, aby Żółkiewskiemu pokój dać, ostygli goniący i zatrzymali się gdzie stali. Z obu stron patrzano na siebie nic nie czyniąc. Rotmistrz mający oko bardzo wprawne, już naówczas rzekł głośno.
— Pójdą precz jak przyszli, nie porwą się.
Wtem właśnie gdy to mówił, jeden jedyny strzał padł niewiedzieć zkąd, bo nawet dymu nie było widać i Bajbuza się za ramię lewe po-