Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem niewyraźnie wymawianych przekleństw straszliwych.
Kto strzelił? było i miało pozostać nazawsze tajemnicą. Kupa, ponad którą dym się podniósł po wystrzale, najpierwsza potem z pola zeszła, rozdzieliwszy się. Śmiechy tylko i krzyki towarzyszyły jej odwrotowi.
Ci, co na to zdala patrzyli, ponieśli do miasta zaraz wieść, że albo sam pan Żółkiewski lub jego najgłówniejszy dowódzca ciężko był rannym. Cieszyli się tem, ale w domu Górki, dokąd z wiadomością pośpieszono, nie byli pono jej radzi. Wiedzieli, że im tę krew wypominać będą, a i tak już z każdym dniem coby miała urastać ich partya, słabła i rozdzielała się. Niektórzy zuchwalstwem oburzeni, cofali się, duchowieństwo całe z sejmu już wystąpić chciało.
Sam Karnkowski czując się głową i wodzem tych ludzi, zniechęcony, wyrzutami ich przyjmował.