Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wierzę w rozum i poczciwość Zamojskiego — rzekł — z nim pójdę na ślepo, a to znaczy, że w żadnym razie nie z rakuszany trzymamy, bo tych Zborowscy są.
Gdy to mówili, Szczypior patrzał a patrzał na księżnę, nie mogąc od niej oczu oderwać. Wyobrażał ją sobie i piękną i miłą, kiedy Bajbuza tak ją wielbił, ale taką jaką ujrzał, wcale się nie spodziewał zobaczyć.
Księżna była właśnie w tym wieku najświetniejszego rozkwitnienia, gdy kobieta jest w całej swej piękności potędze. Złotego włosa, wielkich oczu niebieskich, biała, z płcią nadzwyczaj delikatną, średniego wzrostu, kształtna, instynktowo ruchy mająca pełne uroku, choć zalotną nie była, dla Szczypiora wdowa wcielała ideał kobiety, o jakiego istnieniu nawet nie marzył.
Oniemiał też na widok jej, osłupiał i siedział zapatrzony tak, że się śmiesznym mógł wydawać. Potrzebował trochę czasu, nim wyszedł z tego upojenia i do rozmowy się mógł wmięszać.
Był najmocniej teraz przekonanym, że rotmistrz być musiał do ręki wdowy pretendentem.
Ona tymczasem z nim wiodła swobodną, wesołą i spokojną rozmowę, ale Szczypior w niej próżno szukał choćby cienia jakiegoś porozumienia i uczucia.
Oboje teraz z kandydatów do korony wybrali zgodnie Zygmunta.