Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjechaliśmy pożegnać księżnę panią — rzekł — i dopraszać się błogosławieństwa.
— Dokąd? na wojnę? — zapytała żywo.
— Tak dobrze jak na wojnę i gorzej niż na pohańca — odparł Bajbuza — bo na Turka idąc, serce się raduje, że się wojować będzie z nieprzyjacielem krzyża świętego, a my może z braćmi się bić będziemy musieli.
— Nie dopuści Pan Bóg — westchnęła wdowa, w którą Szczypior oczy miał wlepione jak w obraz cudowny.
Począł tedy przybyły gość rozpowiadać, co się święciło, a księżna go z wielką słuchała uwagą. Szczypior milczał. Przyniesiono wino i słodycze.
— Mościa księżno — żartobliwie odezwał się rotmistrz — radbym zawczasu wiedział, za kim wy będziecie na to królestwo, abym i ja z nim był.
Rozśmiała się gosposia.
— Ale ja, panie rotmistrzu — odparła — niespełna wiem nawet, kto staje na kandydata, a temu życzyć będę korony, kto ją godnie Batorego nosić będzie. Któż się do niej swata?
— Że nie zabraknie Piastów i obcych, to pewna — mówił Bajbuza — ale najbliższy jest siostrzan królowej i rakuszanin. Zgłoszą się i Batorowie, a bodaj w. kniaź moskiewski.
— A wy z kim będziecie? — spytała księżna.
Ruszył ramionami rotmistrz.