Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby się go spodziewano. Inaczej pójdą na Nakło. Wszystko przepadnie!
Bystro popatrzał nań Władysław, zaciął usta.
— No, no — rzekł nadąsany — wiem ci ja co poczynać mam, nauk od nikogo nie potrzebuję. Powiedz ojcu niech będzie spokojny. Wy zaś, kiedy się o szyję boicie, nie chodźcie do mnie.
Ostro przyjęty Jaszko pogniewał się, za czapkę chwyciwszy, szparko się rzucił ku drzwiom okazując Plwaczowi że go obraził, lecz książę się pomiarkował i zawołał.
— Słyszysz! co mówią tam u Leszka?
Choć nie z wielką ochotą Jaszko się zwrócił.
— Wasza miłość jeżeli nas nie potrzebujesz...
Plwacz zniecierpliwiony podszedł i chwycił go za opończę.
— Czego potrzebuję o to pytam! — zawołał groźno. — Co tam z waszych rad wypadło? O czem tam u Leszka duchowni i świeccy radzą? To mi mów, to ja wiedzieć chcę.
— Teraz już o Światopełku tylko mówią — odparł Jaksa — bo was pewni, jakby w garści mieli.
Plwacz wykrzywił usta i śmiać się zaczął.
— Czekają na Światopełka? — zapytał.
— Dotąd jeszcze nie tracą nadziei — zamruczał Jaksa.
Odonicz przeszedł się po izbie, a że psy w niej