Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nocką go zaraz wzięli Niemcy i precz po cichu powieźli, tylko ks. Konradowi się opowiedziawszy.
— Umarłego czy żywego? — zapytał Iwo.
Sęczek głową pokiwał.
— Kto go wie? u nich dusza twardo siedzi, może i żywy, bo się ruszał gdy go nieśli...
Na to słowo — żywy — Mszczuj poruszył się i mimowolnie za miecz chwycił, jakby go chciał iść dobijać. Biskup strasznym głosem krzyknął nań.
— Rzuć ten obrzydły miecz, bo zginiesz i ty od niego, ty coś nim na życie bliźniego nastawał, zginiesz od niego!
Ledwie wyrzekłszy to proroctwo, które wywołało oburzenie, Biskup pożałował go i zamilkł ręce wznosząc ku niebu.
Miserere nobis! Miserere, Deus! — szepnął po cichu i upokorzony z sercem ściśniętem z izby wyszedł.
Mszczuj patrzał za nim — i zobaczywszy Sęczka który w progu stał, żywo skinął nań.
— Żyw był? — szepnął — to nie może być! padł. Cisnąłem nim... ubił się — powinien był się rozbić. — Żyw był?
Sęczek palce kręcił nie umiejąc odpowiedzieć... Waligóra padł na posłanie..., popatrzył na swe ręce, jakby im słabość wymawiał i westchnął ciężko, potem na swój miecz, który sianem ocierać