Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/111

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    zaczął, lecz zaschła krew nie schodziła z niego — pchnął go od siebie aż padł brzęcząc na podłogę..
    We drzwiach ukazał się zaglądający ostrożnie Kumkodesz.
    Waligóra unikał jego wejrzenia, pytań się lękał.
    — Czy cię Biskup przysyła? — zamruczał.
    — Nie — samem przyszedł, ludzie mi mówili żeś W. Miłość chory...
    — Zdrów jestem — odparł Mszczuj ponuro — zdrów!
    Kumkodesz dostrzegł miecza leżącego na ziemi i cofnął się.
    Waligóra zadumany, zapatrzony na podłogę i zaschłą krwi kałużkę mruczał coś, wtem jakby rzuciła nim myśl jakaś nagle zrodzona, porwał się z posłania.
    — Ojczaszku, — rzekł do Kumkodesza — chciałbym ja trochę odetchnąć powietrzem, a samemu chodzić smutno. Przejdziemy się po mieście razem. A co?
    Kleryk, który się zawahał trochę, po namyśle krótkim przystał.
    Mszczuj nie zważając nań miecz, jak był w pochwy wsuwać zaczął, aby go przypasać, i mruczał.
    — Chorego, rannego człeka nie powiozą daleko, gdzieś, jeśli żyw musi być na gospodzie,