Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drżący palec biskupa ciągle ku mieczowi był skierowany.
— Mszczuju! to krew!
Stary spojrzał na swój miecz obojętnie.
— Krew — powtórzył zimno — niemiecka.
Iwo nie mógł słowa przemówić długo.
— Zabiłeś go! — wyjęknął drżący.
Za całą odpowiedź Waligóra ręką w stronę ku wałom zamachnął.
— Precz wyrzuciłem to ścierwo, aby pańskiego domu nie kalało... Ten był od którego rany bliznę noszę.
I pokazał obnażając pierś pręgę na niej czerwoną.
Trwoga i politowanie malowały się na pogodnem zawsze obliczu Biskupa...
— Mszczuju — zawołał, — grzeszniku niepoprawiony, zakamieniały. Potrzeba ci było gościa pana twojego tknąć, tego który wczoraj u jego stołu chleb z nim łamał...
Waligóra nie odpowiadał, głowę trzymając spuszczoną jak winowajca który na wszelką karę jest gotowy, przewidział ją i przyjmuje.
Biskup jęczał przejęty.
— Cóż się z nim stało? ranny? zabity? gdzie?
— Nie wiem — rzekł Waligóra, — rzuciłem go won za parkany.
Sęczek który stał z tyłu, począł mruczeć coś, tak że Biskup ku niemu się zwrócił.