Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/106

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Mają tam swoją ziemię mnichy z Trzemeszna — rzekł podumawszy.
    — Gąsawę, jeśli się nie mylę, — dołożył Biskup. — Dla nas to wielu daleki kraj i okolica pustynna — lecz gdy w stronie Nakła trzeba się zbierać a nad granicą — i w Gąsawie dobrze. Długo leżeć tam nie potrzebujemy, przy pomocy Bożej.
    — Do Światopełkaby zaraz słać — dodał Konrad, — aby czas do namysłu miał.
    — Wam to w imieniu brata najłatwiej będzie — rzekł Biskup. — Poprzecie swoją powagą jego żądanie... ślijcie, ślijcie...
    Leszek zbliżył się ku niemu, rękę na jego ramieniu położył i dodał uśmiechając się, bez złej myśli.
    — Wy też, sądzę ze Światopełkiem lepiej jesteście niżeli ja.
    Konrad drgnął i bystro spojrzał w oczy bratu, posądził go o złośliwość może, o przymówkę lecz z wejrzenia dobrodusznego łatwo się mógł przekonać że Leszek powiedział to, nie chcąc mu czynić wymówki, i odezwał się.
    — Bliżej mi, to pewna — a żebym się ze Światopełkiem kumał nie myślicie pewnie, gdy z tobą trzymam.
    Ścisnął mu rękę Leszek.
    — Ciebie, księcia Henryka i Laskonogiego pewny jestem zarówno — rzekł. — Sprawa to