Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ranił, ten co mi porwał dziecko — krzyknął Waligóra — zbójca tu!
Iwo stał nieporuszony.
— Widzisz wszędzie obraz tego człowieka, jak żeby on się tu mógł znaleźć? — odparł spokojnie.
— Przybył w orszaku Konradowym — ciągnął dalej Mszczuj — ja pomstę nad nim mieć muszę.
— Możeż to być? — powtórzył Iwo.
— Bracie — przysięgam ci! On z drugim zdradliwie napadli mnie i krew moją wytoczyli.. zasadzili się na mnie gdym gonił, gdy widzieli mnie bezbronnym. On jest! on!
Biskup zamilkł...
— Być to nie może — rzekł powolnie — aby się ważył tu przybyć, boć o tobie i o mnie wiedzieć był powinien...
— Urągać mi się przybył — zakrzyczał Mszczuj — a jabym nie miał nastać mu na gardło i zgnieść plugawego robaka!!
— Uspokój się — odezwał się Iwo — daj mi rozpytać, oczy cię mylą... Nie wychodź z izby!!
Waligóra chciał mówić coś jeszcze, gdy biskup wyszedł już i powrócił do księcia. W tejże chwili wpadł do komory Sęczek, blady i pomięszany. Zobaczywszy pana swego w tym stanie, w jakim go widywał na zamku, strwożył się więcej jeszcze.
— Tyś tych niemców widział na Białej Gó-