Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czali i to co sami z Francyi wzięli przedawali za swoje.
Pomiędzy duchownemi nie mniej ich było. Biskup Iwo potrzebował ich jako nauczycieli, jako przewodników, za co mu lekceważeniem i obojętnością na potrzeby domowe się wywdzięczali. Z miejscowemi obchodzili się niemal z pogardą, bo tu im wszystko barbarzyńskiem się zdawało. Duchowieństwo swojskie musiało ustępować przed niemi. Wprawdzie Biskup Iwo pilno czuwał aby własnych sobie wyuczyć księży, którzyby zrozumiałym apostołować mogli językiem — lecz ludzie powoli rosną...
Mszczuj więc tu, niemal tak jak we Wrocławiu musiał się zżymać i burzyć w sobie, nie mogąc nawet ze swą niechęcią objawić.
Biskup karcił ją jako grzeszną i niechrześcijańską — dla niego wszyscy w Chrystusie byli braćmi, i jeden Kościół wielką spójnią narodów wszelkich na ziemi.
Życie staremu zdawało się nieznośnem, gorzkiem, a tęsknota za domem coraz mocniej dojmowała...
Czasem gdy dotknął ręką głowy rozciętej, piersi na której została blizna, gdy przypomniał ową noc straszną powrotu do Białej Góry, serce żegła mu chęć zemsty niezmierna. Gdyby był mógł, gdyby wiedział gdzie miał szukać tych