Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/077

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.



    IV.


    Mszczuj ruszył do dnia z Krakowa, z tego Krakowa, którego teraz znieść nie mógł, bo był w nim więźniem mimo woli. Serce ciągnęło go do cichej Białej Góry, a tu codzienne widoki krew w nim burzyły.
    W mieście zaledwie wyszedłszy za bramę spotykał jaki tabor kupiecki Niemców ciągnących z kupią od Kolonii, Akwizgranu, Lubeki..., odwracał oczy i z drugiej strony dochodziły go głosy już osiedlonych tu Szwabów Franków i Sasów, którzy jak w domu gospodarzyli pod bokiem księcia.
    Nietylko cierpiano ich tu, ale im wygadzano i ustępowano, a polski obyczaj i prawo wcale ich nie obchodziło.
    Na dworze połowa pewnie była Niemców, którzy w sprawach rycerskich przewodzili, nau-