Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnienie skłoniły wreszcie Nikosza, iż z Jaksą ku podwórkowi powlókł się, na które wychodziło wyłamane okno więzienne.
Można było w istocie szatana posądzić o posiłkowanie człowiekowi, który kratę dobywając z nadludzką siłą, ogromne kamienie tak zachwiał i z miejsca poruszył, iż zdawały się blizkie runięcia.
Stali tu właśnie poważni ludzie roztrząsając kwestyę zawikłaną wyłamania się, sędzia Adalbertus, rozjuszony prolokutor Herman i piękny a spokojny podsędzia Gerwart. Wszyscy oni godzili się na to, iż Satanas sam tylko mógł dokazać tego cudu, i że uwolnienie więźnia było jego potępieniem, bo dowodziło z kim zostawał w przymierzu.
— Był związany tak, iż na rękach leżał — mówił Gerwart — obrócić się nie mógł a i nogi miał pokrępowane.
— Stróże przekupieni być mogli — rzekł Adalbertus. — Nie jest to bezprzykładnem, i godziło by się ich poddać probierczej kaźni.
— Chłostać ich już wszystkich kazałem rano! przysięgają — odezwał się Herman — że u drzwi leżąc nic nawet nie słyszeli...
— A i to godne uwagi — dorzucił sędzia z powagą — że pogoń się puściła na wszystkie strony nocą na dzielnych koniach... że zarośla i lasy dokoła przetrzęsiono... ani śladu!