Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom III.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ten człek nie mógł związany porwać sznurów, kraty wyłamać i dobyć się z jamy...
— Szatańska moc! kto go wie jak się to stało — zawołał Nikosz. — Stróże spali u drzwi i niesłyszeli nic. Stary leżał z wieczora jak kłoda. Podsędzia chodził do niego. Żeby ten polakiem był, na Gerwarta by winę złożyli, szczęściem niemiec...
— Ale ja już tu nie wybędę! — począł Nikosz...
— A wdowiczka? — mruknął złośliwie Jaksa.
Stary, baryłowaty sługa książęcy westchnął mocno.
— Gdyby mnie ona tu nie trzymała, poczciwa, pobożna moja wdowiczka, dawnoby mnie tu nie było — zawołał.
Milczeli trochę. Nikosz gniewu wysapać nie mógł. Stawał, chodził, pięścią w stół bił, i o gościu zapominał, tak mu niemcy oskarżeniami swemi krew poburzyli.
Dobyć z niego nic nie było można, oprócz sierdzistych przekleństw.
Jaszko chciał koniecznie widzieć więzienie, z którego stary się wymknął, lecz skłonić Nikosza do pokazania mu go nie mógł.
— Wiesz co, na pociechę u Sulenty wyproszę starego miodu dzban — odezwał się Jaksa — tylko mi daj tę jamę zobaczyć...
Nadzieja miodu, czy też starej przyjaźni wspo-