Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/174

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Jaszkowi krew do głowy biegła — zasromał się, w gardle go dusiło.
    — Kiedy wszystko wiecie, — zawołał, — to i o przebaczeniu powinniście wiedzieć... Ojcu i mnie pan łaskaw przebaczył, a my mu służym wiernie. Marek Wojewodą jest jak był.
    — To prawda! — odezwał się Laskonogi.
    — Miłościwy panie — wtrącił Borzywój — ojca sprawa a syna nierówne. Marek dawno powrócił po Dłubni, a synowi nie było wolno się pokazywać. Oni zemsty szukają..., pewnie do Uścia jeździł, albo do Światopełka, bo to jedna krew...
    — A i to prawda! — rzekł ozięble Laskonogi.
    — Więc go nie puszczać, bo on odsiecz naprowadzi nas, — wołał Borzywój — to ptaszek!
    Jaszko odwrócił się ku Laskonogiemu, wzywając jego opieki, ale ten oczyma badał swoją radę, niepewien, i milczał.
    Wszyscy niemal Borzywojowi wtórowali.
    — Nie puszczać!
    — Niechaj się złoży z czem jechał.
    — Niech przysięże! — wołano.
    — Mnie czekają w Krakowie, i pilno wracać kazano — odezwał się ku księciu Jaszko.
    Rozśmiało się kilku...
    — Pewno ci pilno! a no, poczekaj!
    Książe nie wydawał sądu żadnego, żuł coś w ustach i czekał..., chcąc by go wyręczono.