Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/159

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    i pana — nie kryjąc tego iż mieli u niego przewagę... Gdyby Jaksa znał był ich, postrzegłby między niemi i z dzielnicy Laskonogiego tajemnie przybyłych, a nawet archidyakona z Poznania.
    Dwór ten był bardzo dobrej myśli i wesołych nadziei — choć ów zameczek w Uściu nie wiele zdawał się obiecywać, czuli się w nim wszyscy bezpieczni.
    — Prawda, — mówił Medan, — że tu w tym błocie i moczarach siedzieć nie wesoło, lepiejby było w Poznaniu lub Gnieźnie, ale przyjdzie i do tego.
    Łajano i naigrawano się z Laskonogiego.
    Piotr archidyakon poznański, począł to co zwał zbrodniami jego wyliczać — gwałtowny człek mówiąc o tem pohamować się nie mógł.
    — Pomsta Boża przyjdzie na tego antychrysta — wołał — jak go wygnali z Krakowa, tak go wyżeną precz i z Poznania i z tej całej Polski... Nic świętego u niego nie ma, — kapłan, prałat, jego mienie, dziesięcina, skarbiec, — po wszystko sięgnąć gotów... Zbrodniarzy sadza po naszych domach i każe nam ich patrzeć, strzedz i karmić...
    — Ale kościołom świadczył — dodał drugi...

    — Ze strachu — odparł archidyakon.[1] — gdy widzi że go wykląć możemy, bo wyklniemy jak Bóg Bogiem. — Mnichów sobie dobiera, których

    1. Przypis własny Wikiźródeł Bład w druku; zbędna kropka.