Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zemsty chcesz — no! to pomagaj do niej — rzekł Światopełk. — Tutaj dwoje rąk twoich nie wiele przyczyni, a tam zrobicie więcej.
Nie z próżnemi rękami cię tam poślemy, będziesz miał co wieźć, ino się ja z panem bratem naradzę.
Jaksa chciał odchodzić, — ale się zwrócił jeszcze.
— Ksiądz mi tu mówił — odezwał się — że pod Uście Laskonogiego się spodziewacie. A nuż nadejdzie, to ja się z zamku wyrwać nie będę mógł. Jeśli chcecie mnie wysłać, trzeba wczas.
Światopełk niemal pogardliwie nań popatrzał.
— Przecie jam tu jest — rzekł — a i ja się nie chcę dać oblegać. No — a gdyby i nadszedł Laskonogi, myślisz że to tak łatwo obsaczyć tę dziurę dokoła?.. Czyż to ci koniecznie potrzeba gościńca abyś ztąd wyjechał? a czółenkiem po nocy, albo i po pas w bród — niemożesz?
Jaksa tą wymówką dotknięty trochę, nie rzekł nic, wyszedł cicho w podwórce, rozpatrywać się.
Wnet zobaczywszy go znany mu Medan zbliżył się ku niemu, już nie sam; obcego ciekawi, okrążyli go duchowni i Jaksa przekonał się, iż Plwacz nie darmo mówił, że z niemi był na dobrej stopie. Dwór jego obfitował w kapelanów, kleryków, pół duchownych i księży.
Wszyscy tu byli jak w domu, pewni siebie