Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/080

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Jaszko nie dając czasu na odpowiedź, pospieszył dodać.
    — Mam powinowatych u księcia Władysława i Światopełka, tam kord się przyda zawsze, i myślę ciągnąć...
    Zmarszczył się książe Konrad.
    — Znalazłeś się po rycersku żeś i po drodze nie próżnował — rzekł żywo. — Hę? oto macie wy krakowianie próbkę jak mnie na moim dziale obsadzono... Leszek siedzi spokojny, a ja tu na rubieży oganiać się muszę iż tchnąć nie mam czasu... Byli poganie już w Płocku, spalili kościół i wieżę, splondrowali miasto... nabrali mi dziewek i młodzieży. Takie moje tu życie!! Prawda — dobre?
    Jaszko głowę schylił.
    — Choć W. Miłości z tem niewygodnie, — rzekł, — ale coby robił nasz pan, gdyby go tu posadzono?? Właśnie to przystało dla rycerza siedzieć tam gdzie o walkę nietrudno...
    Prawda że i Leszek bił się dobrze pod Zawichostem, męztwa mu nie brak, ale serca do tych spraw nie ma...
    Spojrzawszy na Konrada, Jaszko spuścił oczy prędko, tak dziwne spotkał wejrzenie jego, badające i złośliwe.
    — Gdybym ja siedział na Krakowie, — zawołał śmiejąc się, — wiedziałbym ja co tam robić. — Jest i tam co poczynać!!