Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/081

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Nastawił pięść podnosząc ją do góry.
    — Tam u was książe nie książe, sługą być musi Biskupa i rycerstwa... — zawołał groźno. — Iwo jak jego poprzednicy dobrał sobie takiego co go słucha. Niechbym ja tam był, musiałby Biskup siedzieć w kościele, a rycerstwo iść tam gdziebym kazał...
    Jaszkowi zrobiło się ciepło koło serca, boć też poczuwał się do tego rycerstwa, lecz minę zrobiwszy układną — rzekł.
    — Juści głowy słuchać trzeba — i musi jeden rządzić a rozkazywać.
    — A u was przez to źle, — dodał Konrad, — że rozkazują wszyscy, i nikt nie słucha... Jeden Biskup tam pan i jego klechy...
    Ja z księdzem w kościele żyję zgodnie, ale żeby mi ów nosa wtykał, gdzie jemu nie należy — tego nie dam!!
    Wyrwało się to wyznanie księciu jakby mimowolnie, wnet języka zakąsił i zmilkł.
    — Jechać chcecie do Władysława młodszego i do Światopełka? — zapytał.
    — Tak jest miłościwy panie...
    — A toć oni z twoim panem nie są w zgodzie?
    Na to pytanie Jaszko nie odpowiedział, milczenie zań mówiło. Konrad je zrozumiał.
    — Ja się do ich sporów mięszać nie myślę — dodał po przestanku — mam dosyć biedy w domu.