Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/070

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    na samą pogłoskę że im czoło stawić miano.
    Przynoszono księżnej te słuchy z Podzamcza — lecz pewnej wiadomości czekano napróżno.
    Trzeciego dnia wieczorem niepokój coraz większy zaczął obejmować księżnę. Rozesłała ludzi aby księcia szukali, czekała posła jakiego od wojska... — napróżno. Słońce już zachodzić miało, gdy Gromaza, który stał na czatach w bramie zamkowej, postrzegł na polu konnego, który w czwał pędził ku miastu... Zdala rozpoznać było trudno jeźdzca, lecz zdawał się zbrojny i odziany jakby do wojska należał...
    Znikł mu on za chatami i ogrodami na czas krótki, a wnet tentent konia oznajmił, że się ku zamkowi zbliżał. Wybiegł za wał naprzeciw niemu Gromaza i postrzegł już nadciągającego Jaszka, który zaledwie rozpędzonego konia mógł wstrzymać.
    Gdy go ściągnął gwałtownie poznawszy podłowczego, koń padł na cztery nogi wysilony, i Jaszko też na ziemię z nim się obalił.
    Już pytać go spojrzawszy nań nie potrzebował Gromaza. Jaksa miał posieczoną zbroję, podarte suknie, głowę obnażoną, ręce krwawe...
    Gdy podłowczy podbiegł aby mu rękę podać i pomódz do podniesienia się — Jaszko ledwie miał siłę zawołać...
    — Padli wszyscy!! jam ledwie z życiem uszedł.
    Załamał ręce Gromaza — gdy w tem ks. Czapla, zdala postrzegłszy też jeźdzca, nadbiegł ku niemu...