Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom II.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po wyruszeniu znaczniejszej części sił z grodu, nastała tu jakaś złowroga cisza i pustka... Dniało, gdy z góry zamkowej można było dojrzeć wysuwające się w pole pułki, na których czele jechali Konrad i Otto... Knechci nieśli chorągiew zakonu, pierwszy raz nad tą ziemią powiewającą. Zdala, niewyraźna brzmiała pobożna pieśń niemiecka, i nucenie a wykrzyki Mazurów, którym serca i ochoty dodawali Niemcy.
Jakiś czas widać ich było przeciągających polami, potem zaczęli tonąć w lesie czarnym który ich całkiem pochłonął... Zamczysko stało jak opustoszone, nieme i dzwony dwu kościołów wołały tylko na modlitwę za tych co przeciw poganom wyruszyli.
Księżna Agata spoglądała z okna za odchodzącemi, patrzała długo zadumana, namarszczona, gniewna;... a gdy ks. Czapla przyszedł jej oznajmić, iż wojska wielkiem męztwem zagrzane poszły z błogosławieństwem kościoła po pewne zwycięztwo, odpowiedziała mu głośno.
— Zdałby się teraz Krystyn z Ostrowa!!
Ks. scholastyk którego twarz blada zarumieniła się aż do siności, zrozumiał ten wyrzut, zlekka się pokłonił i wyszedł z izby...
Ani tego, ani następnego dnia wieści żadnej od wojska nie było. Wieśniacy z okolic przybywający rozpowiadali najsprzeczniejsze rzeczy, to o zbliżających się Prusakach, to o ucieczce ich