Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zsyła abyście mnie z ich rąk wyrwali!! Jeszcze teraz myślę że wy mi opiekunem być powinniście...
Waligóra żachnął się jak rażony temi słowy.
— Alem ja stary — odparł — i córki mam dorosłe... Cóż wam po mnie...
— Córkom waszym służyć będę! o! najcięższe spełniać usługi... byle nie być zamkniętą w więzieniu...
Waligóra spuścił w dół oczy.
— Gdybym chciał — mruknął — jakże was mogę wziąć z tego dworu? Siłą! toć mi nie dadzą, bo są mocniejsi...
— Przecie rycerzem jesteś? — odparła Bianka żywo. — Wiecie prawo rycerskie że w pomoc słabszemu przyjść — obowiązek. A któż biedniejszy i słabszy być może nademnie?
Wyciągnęła doń dwie białe ręce, Mszczuj stał jak w ziemię wbity, postrzegł właśnie iż Niemcy ciekawie się przypatrywali, bo pewno nie rozumieli, rozmowy jego z Bianką, wzbudzała w nich jednak ciekawość — byli jakoś niespokojni. A i z kościoła też widział wychodzącą w płaszczu czarnym siostrę Annę. Za całą odpowiedź więc — rzekł krótko.
— Siostra Anna powraca, we Wrocławiu postaram się widzieć was i mówić z wami. Da-li się co uczynić — zrobię chętnie, bo mi was srodze żal! Srodze żal...
Bianka nie zważając na swą straż obie ręce