Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jestem sierotą! — powtórzyła cicho Bianka spoglądając na Waligórę, tak jak tonący na deskę któraby mu mogła pomódz do ocalenia. Z całą gorącością dziecka Południa wyzywała starego rycerza na ratunek... Trwoga czyniła ją śmiałą, zuchwałą.
Nie mówiąc nic zdawała się oczyma błagać.
— Weźmij mnie i uczyń co chcesz zemną, a ocal od niewoli...
Waligóra spojrzał ku kościołkowi, czy starsza nie powracała, ale nie widać jej było. Stał więc niepewny co ma powiedzieć, jak pocieszyć — a litość go zdejmowała coraz większa.
— Siostra Anna, jak jej pani, — mówiła cicho Bianka — świętą jest niewiastą. Żyje tylko w Bogu... Kiedym jej chciała użalić się z tęsknicą moją, ona mi przyszłość malowała za grobem... Otwierała mi grób abym w nim szukała zapomnienia — a ja jeszcze spodziewałam się i pragnęłam życia... lepszego niż te którem znała...
Ja drżę i boję się grobu...
— Nie może to być — począł wzruszony Mszczuj, — żeby wam czasu nie dano do namysłu, a gdy poprosicie by was na świecie nie zostawiono. Na dworze młodych książąt siła rycerzy jest, którzy was pewnie chętnie zechcą ratować!
Bianka niedowierzająco potrząsała głową i patrzała na Mszczuja...

— Gdyście w lesie przyszli nam na pomoc — rzekła — wiecie co mi się zdało? Że to Bóg wa[1]

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – was.