Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/211

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Wstrzymywał się jednak wstydem jakimś i rozumem, od tego co mu się po głowie snuło...
    — Nasłuchałem się ja w Krakowie już, — rzekł — o wielkiej pobożności ks. Jadwigi..., wszyscy ją jednak powiadają świętą, pobożną i miłosierną... Nie trwożcie się tak.
    — Ale siostra Anna, co zemną jedzie, zna ją lepiej niż wszyscy, bo na jej dworze i przy niej cały wiek przebyła. Z niej ja widzę co mnie czeka. Przez drogę całą przysposabiała mnie do tego szczęścia klasztornego, którego ja się boję... Księżna Jadwiga chodzi we włosiennicy, opasuje się paskiem żelaznym, boso w zimie spędza nocy na modlitwie... Krwawe dyscypliny całuje..., a dla Boga wyrzekła się męża i dzieci... Będęż ja mieć siły aby pójść w jej ślady??
    Mnie jeszcze w uchu i sercu brzmią piosnki Południa, ja pamiętam szczęśliwe dni dzieciństwa, gdy Agnieszka była królową, a ja jej dzieckiem, wprzód niż swoje miała dzieci... Nieraz król Filip August kołysał mnie na kolanach, — ten wielki mocarz, rycerz, co tyle dla mej przybranej matki wycierpiał...!!
    Bianka płakała, Mszczuj zadumany stał i patrzał...
    — Choćby człowiek chciał — odezwał się cicho — jak tu ratować was. Jesteście w mocy opiekunki waszej.