Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/214

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    przyłożyła do piersi na znak wdzięczności. — Waligóra oddalił się szybko.
    Niemcy postrzegłszy powracającą siostrę Annę powstawali z ziemi, jeden z nich poszedł naprzeciw niej.
    — Miłościwa pani — rzekł — wasza towarzyszka długą jakąś miała rozmowę z Krakowianinem... Gadali bardzo żywo...
    Niemiec twarz wykrzywił.
    — Nie zda się ona wam do klasztoru! — dodał — jej pono co innego w głowie!
    Siostra Anna zmarszczyła się i dała znak ręką mówiącemu aby przestał. Umilkł posłuszny. Przyspieszyła kroku i oczyma badającemi rzuciła na zapłakaną swą towarzyszkę...
    — Widziałam zdala — odezwała się surowo, — że was tu ten stary zabawiał. Nie przystało wam, tak z mężczyznami obcować, bo są wszyscy, i starzy nawet, zwodnicy złośliwi... Czemuście go nie odprawili?
    — Bo mnie pytał o moje życie, a ma do tego prawo, kiedy nam je ocalił — odezwała się Bianka głosem nieco śmielszym. — Cóż w tem złego!
    — Dobre to nie jest! Lepsze były pacierze! — poczęła sucho siostra Anna. — Wy powinniście się sposobić do tego szczęścia co was czeka — a nie może być większe, gdy święta pani chce was uczynić współuczestniczką swojej świątobliwości