Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

giełły, wyposażony bogato, miał właśnie młodą żonę przywieść do Płocka.
Oczekiwało tu na wiadomość o zbliżaniu się księcia, mające przyjmować duchowieństwo, urzędnicy i dwór, który na miejscu pozostał.
Czekała na to dziecię swe stara Błachowa, ale nie z taką w sercu radością i pociechą, jaką by mieć mogła, gdyby drugie jej dziecię, ukochana Ulinka, jak niegdyś, śpiewając wesoło, z nią razem wyglądała umiłowanego brata.
Ulinka, piękna niegdyś Ulinka, wychudła i blada, leżała w łóżku od kilku miesięcy, a żadne leki, zamawiania, okadzania, żadne nabożeństwa i modlitwy pomódz jej nie mogły. Choroba była osobliwa, której nikt nie znał, nie rozumiał i poradzić nie umiał na nią.
Schła tak powoli, w oczach marniała, życie z niej wychodziło i ochota do niego... Jadła jak ptaszę, nie sypiała po całych nocach, a gdy zasnęła znużona, przez sen mówiła coś niezrozumiałego, albo nawet spiewała piosenki tak smutne, że się matce serce krajało...
Ona wiedziała i powiadała, że żyć nie będzie, a nie narzekała na to... Patrząc na jedyne dziecię, które tak schło i ginęło, Błachowa też umierała powoli... Siadała przy niej z kądzielą, ale wrzeciono z rąk jej wypadało, oczy nici nie widziały; pochylała się, aby zimne jak lód, lub