Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gorące jak żar całować czoło, a łzy na nie padały...
Czasem, zjawiał się Semko, na krótko, Ulinka się zrywała z łóżka, chwiejąc osłabła, ubierała się do niego w dawne suknie, które matka ściągać musiała, tak teraz na wychudłej leżały niezgrabnie. Wychodziła do jego komnaty na rozmowę, ale musiała stać oparta o ścianę, bo się jej w głowie zawracało i mąciło... Semko bolał i użalałał się nad nią, gniewał na tych, co ją tak nieskutecznie leczyli, obiecywał zdrowie, potem, wnet zapominając się, prawił jej o sobie, pięknej jak anioł królowej, o obiecanej mu siostrze Jagiełły, hożej także i ślicznej i śmiał się. A tak był nawykły wszystko co myślał powiadać przed nią, że nie taił nic, nie dostrzegając, jak blada bledła mocniej jeszcze i oczy jej zwiększone zachodziły to płomieniem, to łzami.
Potem, żegnając, gdy przyszedł pogłaskać ją po czole, dziewczę chwytało jego rękę, cisnąc ją do ust i zduszone łkaniem uciekało.
Teraz oddawna już Ulina nie wstawała, ale mówiła o tem, że chce koniecznie, choćby raz wstać jeszcze, aby przybywającego powitać i zobaczyć kraśną żonę jego — a potem — mówiła — położyć się i — zasnąć...
Oczekiwany książe nie przybywał, choć wszystko było w pogotowiu. Po kilkakroć pieczono kołacze białe, które zczerstwiały...