Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niasz — mówią Dymitra z Goraja, prosząc na chrzciny...
— Drwić z siebie Czolner nie da — rzekł siedzący — zdradził nas Witold, Andruszkę mamy na jego miejsce... Piekło im pomagało do tej sprawy. Szatan wszystko poplątał. W garści mieliśmy go... i Litwę całą. Hawnula tego nikczemnika zawczasu powiesić było potrzeba. On wszystkiego sprawcą i te mnichy czarne...
Mówił to z jakąś obojętnością, która się z ostremi wyrazy sprzeczała; lecz z pod tego chłodu tryskała żółć nagromadzona...
— Prędko się im zmieni to wesele, na łzy i narzekania — ciągnął dalej. — Zakon wie, że teraz w początku on najsłabszy, a z Polską mieć będzie do roboty wiele, i nierychło go ztąd wypuszczą. Teraz całą siłą na niego, a jak Litwę zawojujemy, niechaj Polacy go sobie żywią. Na zdrowie!
Śmiał się szydersko. Bobrek słuchał niespokojny.
— Już to prawda, że wy wszyscy, których zakon używał, żywił, płacił i posługiwał się wami, niewarciście starego wiechcia. Coś ty zrobił nieustannie się włócząc i szpiegując?
— Co? — wykrzyknął Bobrek. — Więcej niż wy wszyscy coście w Malborgu siedzieli próżnując, gdym ja szyi nastawiał. A wiedzielibyście wy co bezemnie?