Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzieliście matkę moją! — wołała.
— I przywozim wam pozdrowienie od niej — odezwał się Włodko dosyć niewesołym głosem.
Bystro spojrzała nań królowa.
— Mów co mi przynosicie? z czem powracacie.
Podczaszy zdawał się wahać.
— Królowa matka zdała rozstrzygnięcie o wszystkiem, na panów rady — rzekł powoli. — Zgadza się na to, co oni postanowią.
Chwilę stała jak piorunem rażona biedna królowa, — jakby nierozumiejąc co usłyszała — wydała okrzyk boleśny, zakryła sobie oczy i sparta na Elży wyszła, nie spojrzawszy na podczaszego...
Prawie w tej samej chwili Gniewosz przybiegł do Wilhelma zwiastować mu to co zwał zdradą i przeniewierstwem królowej matki. Nie uczyniło to jednak nadzwyczajnego na Wilhelmie wrażenia. Ufał Jadwidze i swojemu dostojeństwu, przymiotom wyższości, z którą nic o lepsze walczyć nie mogło.
Wiadomość przyjął z dumnem ust wykrzywieniem, jakby mówił — zobaczymy!
Gniewosz też wcale nie myślał tracić nadziei, według niego teraz dopiero mieli rozpocząć działanie. Należało czas jakiś pozostać na stronie, pozornie bezczynnie, a przygotować kroki stanowcze.