Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzy, lecz choćby jawnie, któż tego wzbronić może? Jedzie wszakże Opolczyk, czemubyś miłość wasza nie miał? Jakieś zawieszenie broni się liczy, więc uczynić nic ani zechcą, ani mogą.
Semko dnia tego nie przedłużał rozmowy, lecz nazajutrz we cztery oczy wznowił ją z Bartoszem.
Ten zmianie jaką znalazł w księciu wydziwić się nie mógł, patrzał i słuchał, niedowierzając. Nie postanowieniom się dziwił, bo te konieczność nakazywała, ale nadzwyczajnemu spokojowi i obojętności.
Wybuchów gniewu, narzekań, do których był nawykły z ust jego nie słyszał.
— Co się z nim stało? — powtarzał w duchu — co się z nim stało?
Ani kanclerz, ani wojewoda wytłumaczyć mu nie umieli. Rzecz była zdumiewająca, niepojęta, ale szczęśliwa, i Bartosz lękał się tylko, aby nagle nie wróciła natura dawna.
Nawet przed tym powiernikiem swym, w którym miał największe zaufanie, książe się nie zdradził i nie wydał.
Stara Błachowa i Ulina widząc go tak zmienionym, domyślały się, odgadły, iż zmiana jakaś zajść musiała.
Szczególniej dziewczę o tego brata radośne a podejrzliwe, najmniejszą drobnostkę po-