Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmielej, z podniesioną głową, takim jakim go niewidziano od dawna.
Co sprawił o tem się od niego nikt dowiedzieć nie mógł, lecz wnoszono z twarzy a humoru, że nic się złego nie stało.
Pytającemu kanclerzowi powiedział.
— Mój ojcze, zamknięte mam usta przyrzeczeniem milczenia, powiem wam tylko, Bóg łaskaw! Pomódlcie się, aby nim był do końca.
Najniezrozumialszem było wypogodzenie czoła i odzyskana swoboda dla Błachowej i Uliny. Widziały, że Semko rad był czemuś, a niemogły domyśleć się co go tak wesołym czyniło. Odzyskały i one trochę otuchy.
W położeniu jednak nie zmieniło się nic, Bartosz jeszcze wojować musiał, jeżeli nie w nadziei zdobycia czegoś, to w obronie resztek jakie mu pozostały i własnej skóry.
Czyhano na nią ze wszystkich stron, bo nikt się tyle nie naraził Grzymałom i stronnikom królowej co on, musiał więc mieć się na baczności.
Po niebytności dość długiej, jesienią już późną, zjawił się Bartosz z małym oddziałem w Płocku.
Niezrażony niczem dotąd, przybywał i on znużonym, zniechęconym, złamanym. Spodziewał się od księcia wymówek i przygotowany był na nie. Była to godzina wieczerzy. Semko siedział za stołem z Sochą, z chorążym swym