Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! dojadłem temu młokosowi! — zawołał — i nieprędko stratę wydycha.
Lasota począł potem w ogóle mówić o swej podróży, nastając na to, że się Semka lękano, co było znakiem, iż siłę w nim czuli.
Pochlebiało to księciu, który po niedługiej rozmowie, powrócił razem z posłem do izby. Wszczęły się znów przerwane rozprawy i dotrwały do późna.
Semko w końcu znużony, a zniecierpliwiony dokazywaniem Henryka, który jadalni do nocy nie opuszczał, wysunął się do sypialnej komnaty i rygle za sobą zamknął.
Potrzebował spoczynku i obrachowania się z samym sobą.
Przez cały ten czas prawie nie dano mu rozmyśleć się i rozważyć własnych czynności... Miał ciągle przy sobie kogoś, który mu ostygnąć nie dozwalał...
Odetchnął wolniej znalazłszy się w samotności, chłodzie i ciszy. Padł na siedzenie u stołu, nie wołając o światło, nie oznajmując służbie. W ustach i w głowie brzmiały jeszcze wykrzyki, któremi go cały dzień karmiono, proroctwa jakiemi mu się przypochlebiano.
W ciągu dnia wszystko to podnosiło go i rozgorączkowywało, teraz następowało nieuchronne znużenie i cisnące się wątpliwości. Przypominał słowa i przestrogi Janusza...