Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Smutno mu na duszy było...
W tem zwolna uchyliła się zasłona we drzwiach, sądził, że Ulina przychodziła go nawiedzić, ale w miejscu jej ukazała się Błachowa.
Szła powoli, z rękami na piersiach założonemi i głową zwieszoną smutnie.
Semko przywykły był temi czasy widywać ją prawie zawsze smutną, lecz tego dnia wydała mu się jeszcze bardziej w myślach pogrążoną i strapioną.
Stanęła przed nim patrząc długo i nie odzywając się, jakby nad zmęczonem dzieckiem się litowała.
— Co tobie Błachowa? — odezwał się książę.
— Mnie? Cóż ma być? — zwolna zamruczała stara wzdychając. — Mnie? albo to o moją dolę chodzi teraz? Ja się troskam i płaczę nad waszą.
Książe przymuszonym przerwał jej śmiechem.
— Jest czego płakać! — zawołał szydersko.
Zżymnęła się stara.
— Ale bo ciebie tem królestwem zaślepili — rzekła — a co u nas się dzieje! czy ty wiesz?
Pomilczała i niedoczekawszy się odpowiedzi ciągnęła dalej.
— Ta gawiedź wszystko wypiła, wyjadła, rozniosła... Niema nigdzie nic, ani w śpichrzach, ni w gumnach, ni w śpiżarniach... Zapytaj co się w skarbcu zostało! Jak wymiótł. Nigdzie