Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wami, tak pochlebiał zręcznie, iż Błachowa widziała w nim niemal świętego człowieka.
Starał się razem przypodobać pięknej Ulince, ale tu mu się nie powiodło. Instynkt jakiś budził w niej odrazę do tego człowieka, który jej śmierdział kłamstwem.
Były chwile, gdy i ona się zasłuchiwała, gdy opowiadał o świętych mężach i niewiastach, o cudach i przygodach cudownych, lecz lada nuta fałszywa, wejrzenie kose, zdradzało jej człowieka niebezpiecznego.
Ostrzegała o nim matkę, która oburzała się przeciw podejrzliwości i mówić nawet nic nie dawała na świątobliwego klechę.
Przyjmowała go stara wieczorami, z poszanowaniem sukni należnem. Karmiła, poiła i słuchała, dziwiąc się córce, która jak najdalej siadała w kącie, i ani słówkiem do pobożnej nie mięszała się rozmowy.
Od nieopatrznej starej dowiedział się Bobrek bardzo wielu rzeczy drobnych, małego na pozór znaczenia, z których wnioski pewne wyciągnąć umiał.
Próbował czy i o podróży tej Semka nie da się co wybadać, będąc przekonany, że cel jej dla niewiast nie był tajemnicą, ale Błachowa z groźnego wejrzenia córki zmiarkowała, iż się nie godziło pisnąć ani słowa.
Bobrek kilką modlitewkami przeciw różnym