Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niemal do oczów skacząc — miotał się, wykrzywiał, rzucał, a skończył jak żołnierz ręce rozstawiwszy i minę robiąc rozpaczliwą.
Postygły misy z polewką gdy wreszcie do stołu siedli. Rozmowa z powodu że sługi, niewiasty ciekawe a długojęzyczne, chodziły i słuchały, urywana była i niezrozumiała; tego się tylko łatwo nawet one domyślać mogły, że Bobrek zagniewany był, markotny i czynił wyrzuty.
Kilka razy mu się wyrwało przezwisko — tchórzów, za co żołnierz go połajał mocno, i o mało nie przyszło do zwady, bo nóż postawił na stole ostrzem do góry, a oczy siarczyste wlepił w klechę. Potem jakoś ostygli, ochota odpadła od dalszego szermowania, napili się mocno i gospodarz mało mówiący, jak siedział na ławie, tak oparłszy się o ścianę, zamknął oczy, otworzył usta i — chrapać zaczął.
Widząc to goście za czapki wzięli, i mało co się żegnając, szli precz. Bobrek zły był, tak, że nawet dziewczęta, uśmiechające się do niego, zbywał obojętnie, i zostawiwszy gospodarza zmorzonego snem poobiednim, zajął się przeodziewaniem. Dobył z troków suknię kleszą, ale czyściejszą i lepszą niż ta, w której występował w Płocku, czapkę futrzaną dostatniejszą, i za duchownego się już całkiem przybrawszy, sam ruszył ku zamkowi na miasto.